Kiedy związek się udaje?
To dobre pytanie, które kryje w sobie pewną pułapkę. Jaką? Otóż słowo „udaje” wskazuje na to, że „coś” może się zdarzyć, bądź nie. Wygląda to tak, jakby nic od nas nie zależało i tak, jak na loterii, możemy wygrać lub nie. Ale zwróćmy uwagę, że to jednak my obstawiamy właściwe lub niewłaściwe numery, więc odpowiedzialność jest po naszej stronie.
Byli partnerzy opowiadają: „nam się małżeństwo nie udało i po 7 latach rozstaliśmy się, mimo, że były dzieci”. Albo ze zdziwieniem lub nutą zazdrości mówią: „im to się udało, bo są ze sobą 30 lat i dobrze się mają.”
To my jesteśmy kreatorami własnej rzeczywistości i ponosimy pełną odpowiedzialność za każdą bliską relację, związek czy małżeństwo, które tworzymy z drugą osobą, mając „jakieś intencje”. I to właśnie te intencje i tzw. założenia, wytyczne czy wspólne cele są pierwszym warunkiem szczęśliwego bycia razem. Im więcej wspólnych wartości, tego co ważne dla nas obojga, tym większe szanse na powodzenie w związku.
Jeśli intencje są czyste, tzn. oparte na wzajemnej miłość i prawdzie, dwoje ludzi żyje ze sobą długo i szczęśliwie. Po drodze zdarzają się różnice zdań, konflikty czy problemy, ale partnerzy znajdują dla nich dobre rozwiązania i idą dalej razem.
Co się kryje za nieczystymi intencjami? Głęboko skrywane w podświadomości oczekiwania, a prawdę mówiąc, chciejstwa. Chcę, żeby partner był dla mnie wsparciem, opiekował się mną, pomagał, zajmował. Żebym była dla niego najważniejsza, żeby dobrze zarabiał, był mądry, atrakcyjny i zaradny… Takie lub inne oczekiwania pojawiają się też po drugiej stronie, a lista życzeń nigdy się nie kończy. Jest jak modlitwa małego dziecka, które prosi swojego Aniołka, bądź Mikołaja, o kolejną rzecz lub zabawkę.
Pojawiające się chciejstwa są programami, nieuświadomionymi wzorcami zapisanymi w naszej podświadomości, z których nie zdajemy sobie sprawy. Ujawniają się jednak zawsze, gdy minie pierwsze zauroczenie i stajemy się parą: zamieszkujemy razem, pobieramy się lub rodzi się nam dziecko. Wtedy ujawniają się, te skrywane wcześniej, wzajemne oczekiwania i nadzieje na uratowanie nas od nas samych. Od naszych braków i niedostatków, od karmicznych uwikłań i traum. Kiedy tak się dzieje? Kiedy partnerzy nie są świadomi siebie i dlatego biegną za pierwszym czy kolejnym impulsem lub zauroczeniem, licząc na to, że ktoś coś za nich zrobi.
Tylko dorosła, dojrzała osoba może zbudować dojrzałą relację. Wtedy ona, przestaje zniecierpliwiona tupać nóżką i oczekiwać, tak jak kiedyś od tatusia, że weźmie ją na ręce i przeniesie przez życie, a on przestanie się dąsać, gdy nie strzeli gola i nie będzie najlepszy na boisku. Ta metafora pokazuje, że wszelkie niedostatki i braki, z którymi wyszliśmy z domów rodzinnych lub traumy, przed którymi uciekliśmy, jeśli nie będą przez nas uświadomione, to… powtórzymy je w naszym związku.
Tylko świadoma, a więc znająca siebie osoba, może zgodzić się na siebie taką, jaka jest i na swojego partnera. Na swoją oraz jego przeszłości rodową i wcieleniową, na talenty, predyspozycje i ograniczenia. Kiedy uświadamiam sobie swoje deficyty, to podejmuję decyzję o dopełnieniu się tam, gdzie odczuwam brak, nie szukając wybawcy i uzdrowiciela w mężu czy żonie.
Chociaż jest nas dwoje, to ja biorę odpowiedzialność za stworzenie tej relacji, za funkcjonowanie w niej i za jej trwałość. Jeśli taką postawę ma również mój partner, to żyjemy ze sobą długo i szczęśliwie. Nie potrzebujemy wtedy urzędowych pieczęci czy świętych sakramentów, by umówić się na coś z partnerem i dotrzymać słowa.
I jeszcze jeden kluczowy warunek do szczęśliwego życia. Otwarta komunikacja: to jest słyszenie i słuchanie siebie wzajemnie. Tylko wtedy, gdy mamy poczucie, że zostaliśmy wysłuchani, czujemy się uszanowani i poważnie traktowani. Tylko wtedy mamy zrozumienie dla partnera i dla naszych wspólnych spraw. Tylko wtedy razem możemy zamieniać problemy w rozwiązania.
I tego nam wszystkim życzę.
Z miłością Małgorzata Przygońska