Mistrzu, proszę poradź.
Jak zareklamować moją książkę „Dotyk serca”?
Nie reklamuj, ona pokazuje drogę prowadzącą do miłości,
Jest dla każdego, kto chce kochać bezwarunkowo i szczerze.
A jeśli ktoś nie ufa odczuciom własnego serca?
To nie jest ona dla niego.
Dziękuję Mistrzu!
Proszę, Mistrz uśmiechnął się tak jakoś – miłośnie.
Kiedy poproszono mnie o tekst reklamowy na temat mojej książki, zastanawiałam się – co tu napisać? Aż nagle pojawiła się myśl. Opowiedz, jak to się zaczęło. Czytelnicy już wiedzą, że pisanie zaczęło się zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej. Zaczęłam przed laty porządkować swoje życie stukając w klawisze komputera (ucząc się przy okazji pisania na nim) i poznając siebie, swoje ograniczenia i mocne strony. Początkowo było tych słabych stron znacznie więcej, ale wraz z rozwojem wydarzeń robiło się coraz jaśniej i bardziej świetliście. Napisałam książkę w formie listu, ale Ania, pierwsza redaktorka, stwierdziła: To jest forma przestarzała, kto dziś listy pisze itd. Aniu, zlituj się, jęknęłam, przecież muszę ją całą przepisać. No to co, stwierdziła ze spokojem. Hemingway przepisywał swoje opowiadanie „Stary człowiek i morze” 300 razy, a Ty dopiero drugi raz. Ucieszyłam się więc, że nie piszę stalówką, i wobec takich argumentów zmieniłam ją kolejny raz. Była to bardzo cenna uwaga, bo uczyniła z tego, co napisałam, żywą rozmowę. Kiedy wreszcie książka była ukończona, a ostatni rozdział stał się pierwszym, kiedy już dokładnie to wszystko się wymieszało, a ja z zachwytem patrzyłam na ten cud kreacji, zauważyłam, że nie mam wydawcy i nie wiadomo, czy ktokolwiek zechce się tego podjąć. W trakcie pisania zaprzyjaźniłam się z „Moją” (tak nazwałam laptopa zakupionego na raty) i uczyłam się na niej stawiać pierwsze kroki w internecie.
Wysłałam do kilku renomowanych wydawnictw płytę z moją książką i opisem, ale nie byli uprzejmi nawet potwierdzić, że ją otrzymali. Z jednego wydawnictwa otrzymałam oględną odpowiedź, że wprawdzie książka interesująca, ale niezgodna z kierunkiem wydawnictwa i że nie są zainteresowani jej wydaniem. Aha, i że teksty o aniołach całkiem infantylne. Myślę, że Aniołom specjalnie się to nie spodobało, bo zadbały o to, żeby się wkrótce ukazała.
Po kilku dosłownie dniach, kiedy byłam na kolejnych warsztatach rozwoju osobistego, rozmawiałam ze znajomym, który rozprowadzał książki, i zadałam mu pytanie, czy nie zna jakiegoś wydawcy. Obok mnie przy stoisku z książkami stał właśnie Łukasz i głośno włączył się do rozmowy. Ja jestem młodym wydawcą – powiedział, a ja zachwyciłam się tym, że się pojawił. Łukasz po zajęciach czytał książkę do późnej nocy i bardzo nad nią płakał. Kiedy wszedł spóźniony następnego dnia na zajęcia pokazał mi znajomy gest aprobaty podnosząc kciuk do góry, a na przerwie stwierdził, że wyda ją i to bardzo szybko w trzy miesiące na Walentynki przyszłego roku. Z Walentynek zrobił się maj, ale za to w renomowanym miejscu w Warszawie w Traficcu zjawili się goście, a wydawca i autorka okładki Monika przedstawiali mnie zaproszonym gościom. Wtedy też dowiedziałam się o historii z białostockiej drukarni, gdzie zjawili się uzgadniać ostatnie szczegóły. Wtedy to kierownik drukarni wyjął z kieszeni fartucha zmięty już i zaczytany pierwszy egzemplarz. Powiedział – To jest książka o mnie, kazałem ją przeczytać wszystkim pracownikom. Był wzruszony i podekscytowany.
Przed rokiem mój wydawca zdecydował się wznowić ją ponownie i wtedy zaproponował mi naniesienie zmian, bądź rozszerzenie jej treści, dodanie rozdziału, co zechcę. Ponieważ konieczne było zrobienie nowego składu, miałam dowolność. Przez rok książka była niedostępna w sprzedaży z powodu wyczerpania się nakładu i pytających o nią informowałam, że jakimś cudem stała się już „białym krukiem”.
Tak długo czekałam na tę decyzję o jej wznowieniu, że chciałam ją jakby uzupełnić i udoskonalić, ale praca ta nie szła mi zupełnie. Moja przyjaciółka Halina powiedziała: Przecież to tak jak z odgrzewaną kawą, nigdy nie będzie już tak dobra jak ta pierwsza. Olśniło mnie to stwierdzenie i natychmiast powróciłam do pierwotnej wersji.
Wyobraźcie sobie, że niczego, dosłownie niczego w niej nie zmieniłam, oprócz znaków interpunkcyjnych i literówek. Czytając ją ponownie zdałam sobi
e natomiast sprawę z tego, że zawiera wiele mądrości i praktycznych wskazówek, gdy oprócz sensacji szuka się w niej także rad. Poprawki ujawniły kolejny raz w bardzo dla mnie widoczny sposób, że pomoc do mnie płynęła i płynie wprost od mojego Mistrza i innych Istot Duchowych. Z wdzięcznością przyjmuję to prowadzenie. Po latach większej uważności jestem bardziej wyczulona na słuchanie ich, siebie i innych ludzi.
Przez te cztery lata w moim życiu nastąpiło wiele dobrych zmian, ale pryncypia i wartości, którym hołduję przez całe dojrzałe życie, pozostały takie same.
Otrzymałam od czytelników wiele listów, czasami wzruszające sms-y w środku nocy, wyrażające wdzięczność i podziękowanie od kogoś, kto właśnie skończył jej czytanie. Czasami też dzwonią ludzie prosząc o radę i pomoc w bardzo osobistych, często intymnych sprawach. Wszyscy razem czujemy się jak starzy znajomi. Wzrusza mnie taka otwartość i prostolinijność wypowiedzi. Raduje się serce każdego autora, a ja cieszę się, że droga, jaką ja opisałam, sprawdza się dla każdego, kto ją zastosuje. To, że treść mojej książki wyzwala w kimś pytanie, refleksję, wzruszenie lub tchnie nadzieją, wiarą czy optymizmem – to radość dla mnie ogromna.
Czy myślicie, że usiadłam na laurach i w głowie mi się przewróciło? Nie, zupełnie nie. Z nikim nie walczę, nikogo nie przekonuję do swoich racji, choć czasami zbyt długo namawiam kogoś do pozytywnych zmian. Życie płynie u mnie swobodnie, jak dawniej z tym, że teraz mam dodatkowo nowe pasje i przedsięwzięcia, które realizuję. Na moich stronach internetowych dzielę się z Wami tym, co wiem, czego doświadczyłam i co poznałam, i cieszę się, że są osoby, które z tego korzystają. Cały czas idę do przodu w kierunku Światła, bo wiem, że to dobry wybór i jedyny kierunek pozwalający mi pozostawać w zgodzie ze sobą, innymi ludźmi, naturą i Wszechświatem. Coraz nas więcej. Zapraszam Cię, dołącz do nas
Mistrz, roześmiał się głośno i powiedział:
To się nazywa antyreklama.
Tekst: Małgorzata Przygońska