Wyobraź sobie przez moment, albo przez dłuższą chwilę, że jesteś na ciepłej plaży. Wolno marzysz niczym nieograniczony(a). Nic nie robisz – jesteś – nigdzie się nie spieszysz – jesteś, nikt Cię nie woła i nic Cię nie goni. Jeszcze chwila takiego bycia. Skup się tylko na sobie i sobie zadaj pytanie, co dla Ciebie jest ważne w życiu, a co najważniejsze.
Z tych rozważań wyłoni się Twoja hierarchia wartości. Zapamiętaj lub stwórz ją później świadomie, zadając sobie kolejno pytania: dom czy kariera, rodzina czy wolność myślenia, praca czy swoboda tworzenia, zdrowie czy pośpiech? itd. itd., wykluczając kolejno to, co okaże się mniej ważne tak długo, aż będziesz wiedzieć.
Z tego rozmyślania wyłoni się cały szereg rzeczy ważnych i ważniejszych. Twój system wartości, który jest jak latarnia morska wskazująca drogę do domu. Być może zdziwisz się, że podróże, spokój ducha, poznawanie świata, nawiązywanie nowych przyjaźni okaże się ważniejsze od przekopania ogródka, zadowolenia mamy czy męża oraz ich ambicji. Być może dowiesz się, że tak naprawdę to, czego pragniesz, to swoboda działania, wolność poglądów i myśli, życie takie jak chcesz wieść i z kim chcesz je wieść.
Dopóki nie oddzielisz się od symbiotycznej zależności od innych, rodziców, rodu, partnera i nie zamienisz jej na JEDNOŚĆ, nie zauważysz że właśnie tego, co najważniejsze dla Ciebie, nie masz. Masz natomiast męża, dzieci, bliskich, którzy mówią Ci jak żyć, myśleć, ubierać się i co wypada robić bądź nie. Kiedy pozwalasz się zniewalać, ograniczać, przerywasz rozpoczęte działania pod czyimś wpływem, to czujesz ból istnienia i dyskomfort, a Twoja dusza płacze. Nasuwają się więc pytania, dlaczego tak się dzieje, że podporządkowujesz się innym i komu to służy? Otóż potrzebujesz zdać sobie sprawę z tego, że nie służy to nikomu, nawet jeśli się tak nam i otoczeniu dotychczas wydawało.
Stworzeni zostaliśmy na obraz i podobieństwo Boga i obdarzeni darem wolnej woli, a okazuje się, że niewielu z nas umie z niej korzystać. Ciągle obawiamy się opinii społecznej, sąsiadów, rodziców, partnerów, a nawet własnych dzieci. Zadajemy sobie pytania, co powiedzą, co pomyślą, a tak naprawdę kogo to może interesować oprócz nas, co my robimy z własnym życiem? Każdy z nas pisze opowieść o swoim życiu, dokonując lub nie dokonując właściwych wyborów. Pozwalamy natomiast naszym bliskim ingerować, wtrącać się, udzielać zbawiennych rad, gdy nikt ich o to nie prosi i sami robimy to w stosunku do innych, naruszając prawo nieingerencji. Czasami też ulegle przychylamy się do zdania innych, chcąc uniknąć nagabywania i złośliwych uwag.
Ogarnięci jesteśmy myśleniem o sobie w liczbie mnogiej, ja i moja rodzina, ja i moje dzieci, ja i mój partner, ja i moi rodzice, lub jeszcze gorzej, oni i ja. A przecież, każda z tych wymienionych osób ma swoje życie i przeznaczenie. Podłączanie się pod tę wspólnotę powoduje współ – uzależnienie i nikt z tego grona nie bierze odpowiedzialności za siebie, a wszyscy o wszystkich się martwią, odbierając sobie wzajemnie energię do życia i działania. Stawianie granic to sztuka, której pozbawieni są Ci, którym od dziecka wmawiano, że głosu nie mają. Dlatego też jako dorośli nie potrafią sami o sobie stanowić.
Teraz, kiedy jako ludzkość stajemy się bardziej świadomi, dorastamy, dojrzewamy i rozwijamy się duchowo, warto i trzeba uwolnić się od więzów swoich rodziców, rodzin, partnerów i dzieci. Dać sobie zgodę na inność i swobodny wybór. Mamy już bowiem świadomość, że każdy wybór ma swoje konsekwencje, i że w życiu chodzi o to, by być szczęśliwym. Podkreślam, że uwolnienie z więzów nie oznacza zerwania kontaktów albo utratę miłości. Wręcz przeciwnie: oznacza jedynie zmianę jakości i swobodny jej przepływ bez ograniczeń.
Kurczowe trzymanie się tego „co mamy, posiadamy” też nas ogranicza i nie pozwala zrobić kroku do przodu. Przypominam sobie czas, kiedy posiadałam działkę. Efekt tego był taki, że choć przyjemnie, każdą chwilę spędzaliśmy tam właśnie. Po dwóch latach od sprzedaży stwierdzamy, że nasze życie tak poszło do przodu, iż dziś nie mielibyśmy czasu z niej korzystać. To tylko materia, ale wiele osób powstrzymuje ona przed jedyną słuszną decyzją – zmianą pracy, trybu życia czy rozstaniem. Ludzie boją się straty, więc pozostają w starych układach za cenę życia z tyranem, osobą, która już od dawna nas nie kocha i nie szanuje, a nasze trwanie przynosi obojgu upokorzenie i ból. Zachowując dobra materialne i status żony, myśląc że dzięki temu jesteśmy bezpieczni. Prawda jednak jest taka, że wszystko, w tym bezpieczeństwo, możemy odnaleźć tylko w sobie.
Trzeba więc podjąć jedyną słuszną decyzję i zrobić to, co jest do zrobienia. Czasami wystarczy zaakceptować to, co jest, by postawić granice, poza które nikomu nie wolno wejść lub podjąć radykalne decyzje, ale zawsze potrzebna jest świadomość rzeczywistości i zobaczenie siebie i otoczenia w prawdzie. Prawda bowiem uzdrawia, wskrzesza, daje energię do działania i wyzwolenia z ograniczeń i wzorców.
Nie jest ważne, kto uwolni się pierwszy, rodzic czy dziecko, mąż czy żona, pracownik czy pracodawca. Niech zrobi to ten, kto czuje, że się dusi, że się nie rozwija, że jego życie stanęło w miejscu, niech zrobi to ten mądrzejszy, bardziej świadomy. Niech intencją przewodnią będzie wolność i dobro wszystkich w ten proces zaangażowanych. Kiedy zrobimy to z miłością, wszyscy odczują ulgę, radość i przypływ energii. Kochajmy siebie, dbajmy o siebie, doceniajmy i szanujmy.
Odczuwanie szczęścia jest możliwe tylko w wolności, miłości, samoakceptacji i poczuciu jedności ze Wszechświatem.