Wyobraź sobie, że jesteś na ciepłej plaży. Marzysz powoli, niczym nieograniczona/y. Nic nie robisz – jesteś. Nigdzie się nie spieszysz – jesteś. Nikt Cię nie woła i nic Cię nie goni. Jeszcze chwila takiego bycia… Skup się tylko na sobie i zadaj sobie pytanie: co dla mnie jest ważne w życiu, a co najważniejsze?

Dom czy kariera? Rodzina czy wolność bycia? Praca czy swoboda tworzenia? Zdrowie czy pęd do osiągania celów? itd., itd… Wykluczaj kolejno to, co okaże się mniej ważne. Rób to tak długo, aż będziesz wiedzieć, co jest dla Ciebie najistotniejsze. Z tych rozważań wyłoni się Twoja hierarchia wartości.

Twój system wartości jest dla Ciebie tak ważny, jak latarnia morska, wskazująca rozbitkowi drogę do domu. Być może zdziwisz się wykonując to ćwiczenie, bo może się okazać, że podróże, poznawanie świata, nawiązywanie nowych przyjaźni, spokój ducha czy swoboda wyboru, okażą się ważniejsze od przekopania ogródka, zadowolenia mamy czy partnera lub zaspokojenia ich ambicji. Być może dowiesz się, że tak naprawdę to, czego pragniesz, to wolność w myślach i kreatywność w działaniach, to życie według Twoich wartości, bez oczekiwań i zobowiązań.

Dopóki nie oddzielisz się od symbiotycznej zależności (współuzależnienia) od innych: od rodziców, rodu, partnera i nie zamienisz jej na JEDNOŚĆ istnienia, nie zauważysz tego, co jest najważniejsze dla Ciebie. Masz, natomiast, bliskich w rodzinie i znajomych, o których Ty się troszczysz, a oni mówią Ci, jak żyć, myśleć, ubierać się i co wypada robić, bądź nie. Kiedy pozwalasz się zniewalać i ograniczać, to przerywasz rozpoczęte działania pod czyimś wpływem. Czujesz wtedy dyskomfort i ból istnienia, a Twoja dusza płacze. Nasuwa się więc pytanie: po co to sobie robisz? Komu to służy? Otóż nie służy to nikomu, nawet jeśli, do chwili obecnej, tak Ci się wydawało. Potrzebujesz zdać sobie z tego sprawę.

Stworzeni zostaliśmy na obraz i podobieństwo Boga: doskonali, obdarzeni darem wolnej woli i wolnego wyboru. Okazuje się, że niewielu z nas umie z tego korzystać. Ciągle obawiamy się opinii publicznej, sąsiadów, rodziców, partnerów, a nawet własnych dzieci. Zadajemy sobie pytania, co powiedzą, co pomyślą? A tak naprawdę, kogo to może interesować, co robimy z własnym życiem, oprócz nas samych?
Każdy pisze opowieść o swoim życiu, dokonując poszczególnych wyborów. Warto się jednak zastanowić, na ile są to nasze samodzielne decyzje, zgodne z nami? A na ile pozwalamy naszym bliskim ingerować w nie, wtrącać się? Na ile sami wręcz to inicjujemy, pytając innych o rady. Albo też odwrotnie, to my wtrącamy się w cudze życie, naruszając prawo nieingerencji, co niesie za sobą określone konsekwencje dla nas. Bywa też, że ulegle przychylamy się do zdania innych, rezygnując z siebie, aby uniknąć konfliktów, nagabywania czy złośliwych uwag. Tymczasem nikt, oprócz nas samych, nie jest w stanie wiedzieć, co jest dla nas właściwe i jaka powinna być nasza indywidualna, jedyna w swoim rodzaju, droga.

Nierzadko ogarnięci jesteśmy myśleniem o sobie w liczbie mnogiej: ja i moja rodzina, ja i moje dzieci, ja i mój partner, ja i moi rodzice, lub jeszcze gorzej: oni i ja. A przecież, każda z tych osób ma swoje życie i przeznaczenie. Podłączanie się pod tą wspólnotę często powoduje nieuświadomione współuzależnienie. Wtedy nikt z tego grona nie bierze odpowiedzialności za siebie, a wszyscy o wszystkich tylko się martwią, odbierając sobie wzajemnie energię konieczną do życia i działania. Stawianie granic to sztuka, której pozbawieni są Ci, którym od dziecka wmawiano, że głosu nie mają. Dlatego też jako dorośli, nie potrafią sami o sobie stanowić.

Teraz, kiedy jako ludzkość stajemy się coraz bardziej świadomi, dorastamy, dojrzewamy i rozwijamy się duchowo, warto i trzeba uwolnić się od więzów łączących nas z rodzicami, rodzinami, partnerami i dziećmi. Dać sobie zgodę na siebie i na swobodne wybory innym. Mamy już bowiem świadomość, że każdy wybór ma swoje konsekwencje. Wybór z poziomu miłości i zaufania zawsze przejawi się szczęśliwym i spełnionym życiem.

Podkreślam, że uwolnienie się z więzów zależności, nie oznacza zerwania kontaktów, ani utratę miłości. Wręcz przeciwnie, oznacza zmianę jakości funkcjonowania i swobodne doświadczanie bezwarunkowej miłości.

Kurczowe trzymanie się tego, co posiadamy, również nas ogranicza i nie pozwala zrobić kroku do przodu. Przypominam sobie ten czas, kiedy z moim partnerem posiadaliśmy działkę. Efekt tego był taki, że każdą wolną chwilę spędzaliśmy właśnie tam. I choć było to przyjemne, to mało rozwojowe. Po dwóch latach od jej sprzedaży stwierdzamy, że nasze życie tak ewoluowało, iż dziś nie mielibyśmy już czasu z niej korzystać. Stan posiadania, materia, powstrzymuje wiele osób przed decyzją zmiany: pracy, trybu życia, zakończenia toksycznego związku. Boimy się straty, więc pozostajemy w starych układach za cenę życia z tyranem, osobą, która już od dawna nas nie kocha i nie szanuje, a nasze trwanie przy sobie przynosi obojgu jedynie upokorzenie i ból.
Zachowując dobra materialne i status żony/męża, pracownika/pracodawcy łudzimy się, że dzięki temu jesteśmy bezpieczni. Prawda jednak jest taka, że wszystko, w tym miłość, możemy odnaleźć tylko w sobie. Poczucie bezpieczeństwa, a więc działanie z poziomu lęku, jest tylko obietnicą bez pokrycia, którym mami nas ego.

Trzeba więc podjąć jedyną słuszną decyzję z poziomu miłości do siebie i zrobić to, co jest do zrobienia. Czasami wystarczy zaakceptować zaistniałą sytuację, by postawić granice, poza które nikomu nie wolno wejść. Czasami potrzebna jest nasza radykalna, głęboka osobista przemiana. Ale zawsze konieczne jest ogarnięcie całości i zobaczenie siebie oraz otoczenia w prawdzie. Prawda bowiem uzdrawia, porządkuje i daje energię do działania. Wyzwala nas z ograniczeń, uwarunkowań, wzorców i programów bycia ofiarą lub sprawcą.

Nie jest ważne, kto uwolni się pierwszy, rodzic czy dziecko, mąż czy żona, pracownik czy pracodawca. Niech zrobi to ten, kto czuje, że się dusi w aktualnym układzie, że się nie rozwija, że jego życie lub firma stanęły w miejscu. Niech zrobi to ten mądrzejszy, bardziej świadomy i odważny. A jego intencją i myślą przewodnią niech będzie miłość, która ufa i nie oczekuje, nie stawia warunków i ograniczeń. Niech czyni to z poziomu najwyższego duchowego dobra dla wszystkich uczestniczących w tym procesie. Wtedy każdy odczuje ulgę, radość i przypływ energii do działania.
Kochajmy siebie, dbajmy o siebie, doceniajmy siebie i szanujmy siebie. Odczuwanie szczęścia jest możliwe tylko w wolności, miłości, samoakceptacji i poczuciu Jedności ze wszystkim co jest.

Małgorzata Przygońska