0 0 votes
Oceń Artykuł

Vipassana – kurs oczyszczania umysłu

Zapisałam się na kurs medytacji Vipassana, gdy tylko dowiedziałam się o tym, że uczy uważności i uwalniania umysłu od napięć i uprzedzeń utrudniających nam codzienne życie. Jest skuteczny w przeprogramowywaniu uzależniających zachowań wynikających z silnych emocji bólu i cierpienia z nawet z okresu dzieciństwa i poprzednich wcieleń. W Polsce organizowany jest dwa razy do roku. Czekałam więc do zimy. W końcu, organizatorzy przysyłają mi mailową drogą szczegółową informację, o terminie, warunkach i miejscu. Uprzedzają, że trzeba być na niego psychicznie przygotowanym i że należy wytrwać do końca,
a w trakcie:

przestrzegać całkowitego milczenia,
wstrzymać się od zabijania jakichkolwiek istot,
nie kraść,
powstrzymać się od wszelkiej aktywności seksualnej,
nie kłamać,
nie zażywać środków odurzających.

Nie określają kosztu uczestnictwa. Wyjaśniają jednak szczegółowo, że kurs finansowany jest wyłącznie z dobrowolnych wpłat poprzednich uczestników i żeby zachować możliwość kontynuacji po zakończonym kursie przyjmą od nas dobrowolne wpłaty na miarę możliwości od każdego z nas. Wyjaśniają ,że wszyscy łącznie z nauczycielem i jego asystentem pracują bez wynagrodzenia,
a nas w przyszłości, jako starszych uczniów zaproszą do współpracy przy organizacji kolejnych kursów.

Ponieważ uwielbiam wyzwania zgadzam się natychmiast. Znajomi pytają mnie czy dobrze się zastanowiłam i czy wytrzymam bez mówienia i męskiego towarzystwa, bo oprócz milczenia obowiązywać będzie jeszcze separacja płci. Pobudka czwarta rano, a potem dziesięć godzin zegarowych siedzenia w kucki. O 21.30 gaszenie świateł. Acha najważniejsze, z kursu nie można zrezygnować przed terminem. Informują o tym dwukrotnie w ankiecie, na którą muszę odpowiedzieć, żeby zostać zakwalifikowana.

Skoro inni wytrzymali to i ja potrafię, myślę.

Wreszcie zbliża się dzień wyjazdu. Luty 2006r.Mróz, wszędzie pełno śniegu. Zastanawiam się czy dojedziemy, bo zajęcia odbywają się w miejscu, którego nie ma na mapie, na końcu wsi, w pałacu, w Grzegorzewicach. Z pałacami mam różne doświadczenia bo kiedyś bardzo zmarzłam w takim przybytku, więc pakuję wiele ciepłych rzeczy: śpiwór, dużą chustę do okrywania się, koc i specjalną poduszkę, na której będę siedzieć. Zgodnie z sugestiami organizatorów zapominam o kolorowych ubraniach, perfumach, kosmetykach, książkach i długopisie. Wszystko zostawiam w domu bo i tak musiałabym zdać do depozytu. Telefon komórkowy zostawiam Jackowi, mojemu towarzyszowi życia, który odwozi mnie na miejsce, a sam wraca do swoich obowiązków. Gdyby się coś stało jest vipassanowy numer, który raz na dobę będzie odsłuchiwany. – Prawda, bardzo optymistyczne. Po drodze w ramach pomocy wzajemnej zabieramy Ewę, którą poznaję dopiero w samochodzie. Też jedzie pierwszy raz. Bez większych problemów docieramy na miejsce przed czasem.

Ruch. Kręci się wielu młodych ludzi, każdy zajęty jakąś czynnością. Wita mnie asystentka nauczyciela. Programowo rozdziela mnie z Ewą i każda z nas ląduje na innym piętrze. Otrzymuje łóżko nr 1. Dziwi mnie ta dokładność, ale kiedy wchodzę do pokoju widzę porozkładane numerki. Żegnam się z Jackiem i zostaję sama ze sobą. Warunki raczej spartańskie. Łazienki na korytarzach, w pokoju umywalka z zimna wodą i metalowe łóżka bez pościeli. Nie ma krzesła, na którym mogłabym usiąść, nie ma telewizora, który mogłabym włączyć, nie ma książki, ani nawet kawałka papieru, żeby robić notatki.
Uświadamiam sobie – zaczęło się.

Po jakimś czasie, zjawia się współlokatorka. Przedstawiamy się sobie wzajemnie.
– Poczułam się jak w więzieniu – wybucha śmiechem kiedy opowiada jak odbierano jej portfel, telefon i długopis. Rozumiem ją.
– Właśnie zdałam sobie sprawę – mówię – że nie mam kalendarza i nie pamiętam żadnego numeru telefonu, bo dla ułatwienia wszystkie umieściłam w mojej komórce. Śmiejemy się. Mamy z Krystyną nieco speszone miny bo obie nie wiemy co się wydarzy gdy zjawia się Jola, młoda, sympatyczna dziewczyna z ogromnym plecakiem. Rozpakowuje się. Wszystkie czekamy w napięciu. To ostatnie chwile, kiedy można rozmawiać. Jola pracuje z dziećmi upośledzonymi w stopniu znacznym. Z zaangażowaniem opowiada o tym co robi. Myślę sobie, potrzebuje tego kursu, bo taka praca bardzo wyczerpuje.
– Wzięłam dużo chusteczek higienicznych, gdybyś potrzebowała – życzliwie proponuje.
– Dziękuję. Ja mam całą zgrzewkę nie gazowanej wody – podaje jej jedną butelkę – bo przecież potem już tylko milczenie.

Rozlega się gong. To dźwięk, który od tego momentu będziemy słyszeć najczęściej. Schodzimy do jadalni. Proszą nas, żeby kobiety usiadły po jednej stronie sali, mężczyźni po drugiej. Podśmiewamy się, robimy znaczące miny nie wiedząc, czego się spodziewać, a Małgosia asystentka nauczyciela informuje o wszystkich zakazach i nakazach. Każdy musi potwierdzić jeszcze raz, że zostanie do końca, że będzie zachowywać milczenie i zaniecha wszelkich prób komunikowania się w jakikolwiek inny sposób.

To wszystko po to, żeby utrzymać umysł w spokoju i dotrzeć do jego wnętrza gdzie zgromadziły się nasze egoistyczne delikatnie mówiąc: pragnienia, niechęci i iluzje. Później dowiemy się, że kiedy w umyśle pojawia się jakaś myśl lub wyobrażenie, to w ciele, pojawiają się związane z nimi odpowiedniki – doznania. Owo przelotne lubienie, rozwija się w silne pragnienie, a przelotne nielubienie urasta do silnej niechęci. W ten sposób zaczynamy zaplątywać węzły w środku.
Każdy z nas ma ich niewyobrażalne ilości, a ci, którzy tutaj przyjechali będą poprzez praktykę medytacji oczyszczać umysł i ciało, by wyeliminować ze swego życia ból, cierpienie i nauczyć się żyć świadomie doznając coraz większego szczęścia.

W końcu dają nam kolację. Zza kuchennych drzwi wyłania się Agnieszka, moja nauczycielka jogi. To jedyna osoba, którą znam, a jest nas tu nowych 35 kobiet i 20 mężczyzn. Pozostała dwudziestka to starsi uczniowie. Są na kursie kolejny raz, lub pełnią role serwerów tak jak Agnieszka.
– Będę was obsługiwać, to znaczy, gotować, sprzątać, robić wszystko co trzeba i kilka godzin dziennie wspólnie będziemy medytować.
– Powiedz, co się będzie działo – pytam zaciekawiona.
– Nie będę cię straszyć, ale dla mnie to było trudne doświadczenie, które przeżyłam latem ubiegłego roku. Dzięki niemu jednak radzę sobie lepiej w codziennym życiu, a i teraz, kiedy jestem w trudnej, osobistej sytuacji też łatwiej wszystko znoszę – mówi, skupiona jak zwykle.
– Cieszę się, że jesteś – jakby na pocieszenie uśmiechamy się do siebie. To do pogadania
w ostatnim dniu, kiedy już cisza się zakończy – żegnamy się. Pojawiła się jak gwarancja. Świadczy
o tym, że trafiłam w dobre miejsce.

18- ta -gong, już przed chwilą wezwał wszystkich do sali medytacyjnej. Wchodzimy tam pierwszy raz. Wyczytują nasze nazwiska i
kolejno zajmujemy wskazane miejsca. Kobiety po prawej stronie sali, mężczyźni po lewej. Będzie to nasze stałe miejsce na najbliższe 100 godzin, bo tyle wynosi łączny czas medytacji. Tylko niektórzy z nas z łatwością siadają w pozycji lotosu, pozostali w siadzie skrzyżnym lub tzw. japońskim, na poduszce miedzy nogami. Jeszcze nie wiem jak ważne jest zachowanie prostego kręgosłupa i wygodne ułożenie nóg, ale przekonam się o tym bardzo szybko. Na sali jest zimno. Szeroko otwarte balkony przed naszym wejściem uczyniły swoje. Każdy opatulony, niektórzy zakładają kaptury od dresów na głowę. Dodatkowo otulamy się kocami patrząc jak robią to starsi uczniowie. Ja mam miejsce z tyłu, więc widzę przed sobą plecy siedemdziesięciu osób.

Na środku sali specjalnie przygotowane miejsce dla nauczyciela, który zjawia się po cichutku i zajmuje miejsce na podwyższeniu. Otwieram oczy i zerkam z ciekawością na przystojnego, smukłego, niezwykle wprost wyprostowanego mężczyznę, który z godnością zajmuje swoje miejsce. Obok niego magnetofon. Włącza płytę i rozlega się śpiew, a potem głos Goenki nauczyciela, twórcy i założyciela Vipassany. Śpiewy bez instrumentów, jedynie z użyciem niskich tonów jego głosu, towarzyszyć nam będą codziennie. Śpiewa najczęściej w starohinduskim języku, a czasami przyśpiewki intonuje po angielsku.

W ogóle, to kurs wszędzie na świecie prowadzony jest przez założyciela S.N. Goenkę jednakowo. Goenka przemawia do uczestników w języku angielskim z kasety. Każdy tekst jest bezpośrednio tłumaczony na język polski lub inny narodowy język kraju, w którym się odbywa. To, że jest jeden wspólny język i zasady są identyczne, umożliwia uczestnictwo obywatelom różnych krajów w kursie Vipassany, w każdym miejscu naszego globu. Dowiaduję się, że dziesięć dni to najkrótszy czas kursu, a w miarę zawansowania czas ich trwania wydłuża się do sześćdziesięciu dni. Już po pierwszych 20 tu minutach robi mi się niewygodnie. Inni też zaczynają się wiercić, kręcić, zmieniać pozycje. Ponieważ na sali jest cicho, a wokół nas kompletne odludzie, słychać każde westchnienie, burczenie w brzuchu sąsiada, wiercenie się i przekładanie poduszki wypełnionej gorczycą gdy przesypują się wewnątrz niej drobne ziarenka. Część ludzi oczyszcza się poprzez katar, kichanie i kaszel, więc wokół słychać ciągle takie odgłosy. Myślę sobie, że to chyba niemożliwe, żeby wszyscy się kiedykolwiek uciszyli jednocześnie.

Mimo, że zgodnie z instrukcją nic nie robię oprócz słuchania słów Goenki i śledzenia własnego oddechu, wszystko zaczyna mnie boleć. Czuję ucisk w ramionach, klatce piersiowej i na plecach. Na pierwszej 10-cio minutowej przerwie zdejmuję biustonosz, ponieważ mnie uwiera. Założę go ponownie dopiero w dniu wyjazdu. Mój odbiór własnego wnętrza tak się uwrażliwia, że doznania ogarniają kolejno wszystkie części mojego ciała. Ból, który pojawił się w szyi i górnej części pleców informuje mnie o tym ile tam napięć zmagazynowałam i jak bolesne jest ich usuwanie. Mam wrażenie, że kręgosłup za chwilę nie wytrzyma obciążenia moją głową i ona po prostu odpadnie. Czuję się jak po intensywnym treningu jogi, kiedy całe ciało boli od zakwasów, które pojawiły się w zastygłych mięśniach, a tu spędziłam zaledwie kilka godzin, wydawało by się na bezczynnym siedzeniu.

Moje koleżanki chyba czują podobnie, bo wszystkie mamy skwaszone miny, a bez dotychczasowych radosnych masek i makijażu na twarzach powiedziałabym wyglądamy raczej przeciętnie. Jesteśmy zmęczone. W trakcie 10-cio minutowej przerwy potrafimy zasnąć.

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!

Tak kończy swój pierwszy wykład wieczorny Goenka. To przesłanie będziemy słyszeć każdego dnia. 

Drugiego dnia, prosi mnie nauczyciel na intervew. Jedynie z nim i jego asystentką można w niezbędnych sprawach zamienić słówko. Pyta, jak się czuję z bólem rąk i stawów, o którym – napisałam w formularzu zgłoszeniowym. Jestem zaskoczona, że tak dokładnie czytają, co piszemy ankietach. Po mnie przyjmie jeszcze kilka innych osób. Mówi, że ból może się nasilić, a ja odpowiadam, że wiem, ponieważ to właśnie nastąpiło. Jestem pełna obaw czy wytrzymam jak będzie narastał. Pytam, kiedy się skończy, a nauczyciel z powagą odpowiada I dont know. Może za godzinę, kilka dni, lat, lub wcieleń przeminie. Tak jak wszystko co przyszło – odejdzie. Ot ciekawa filozofia. Proponuje mi siedzenie na krześle z tyłu, jeśli mi to w czymś pomoże.
-Dziękuję i odmawiam – dam radę. Po kolejnych godzinach medytacji przypominam sobie jednak szczęśliwie, że już nie muszę sobie, ani nikomu niczego udowadniać i być tak ambitna jak jestem, więc zmieniam miejsce na krzesło bo w medytacji przede wszystkim mam być dla siebie łagodna. Czy tak, czy siak wszystko mnie boli. Bez ruchu trudno mi wytrwać nawet na krześle. Jestem zdziwiona jak mój umysł, żyje własnym życiem i ciągle gada do mnie, kiedy ja pragnę go wyciszyć i uspokoić. Wreszcie pora pierwszej kolacji. Schodzę w nadziei na coś smacznego, a tu zaskoczenie. Napis głosi, młodsi uczniowie mogą zjeść po jednym owocu tj. pół banana lub małe jabłko i napić się ziół, owocowej lub zwykłej herbaty, a starsi uczniowie tzn. ci co przynajmniej już raz byli na kursie, mają do dyspozycji tylko gorącą wodę imbirową lub ziołową herbatę. Mężczyźni wszystkie posiłki jedzą oczywiście w oddzielnej jadalni. Wybieram ze wspólnej miski połówkę banana i nalewam sobie owocową herbatkę. Mam całe pół godziny na zjedzenie tego cudu.
Jeszcze nigdy w takim skupieniu nie jadłam kolacji i nigdy tak dokładnie nie przeżuwałam pożywienia.

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!

Przez pierwsze trzy dni mamy tylko obserwować oddech i nic nie zmieniać. Drugiego dnia obserwować doznania na małym obszarze wokół nosa, a trzeciego skupić uwagę na czuciu wdechu i wydechu. 10- godzin zegarowych każdego dnia. Godzina medytacji i dziesięć minut przerwy. Umysł szleje, nie wie, co z tą ciszą i bezruchem zrobić i jak to wytrzymać. Część osób ma trochę zajęć przy wycieraniu nosów i kasłaniu, ale pozostali nie. Ja zmieniam ciągle miejsca. Jak wytrzymam jedną godzinę na krześle to na następną schodzę na poduszkę. Tak uprzywilejowany jest jeszcze jeden mężczyzna, ale pozostali? Podziwiam siebie i innych, że tu jesteśmy, że szukamy nowej drogi do oczyszczenia umysłu, podziwiam naszą determinację do osiągania coraz większego szczęścia w życiu. Ot znów obserwuję, że myślę, a tego tu właśnie nie
należy robić. Ciągle mam nadzieję, że w końcu się uda, choć już zdążyły mi się przypomnieć takie fragmenty mojego życia, o których dawno zapomniałam. Okazało się, że mój „nieświadomy” umysł pamiętał, choć myślałam, że zostało dawno zapomniane.

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!

Atrakcją są nader skromne, proste wegetariańskie posiłki, bo można wreszcie usiąść przy stole, trochę się pokręcić po jadalni i popatrzeć przez okno na zimowy krajobraz parku. Coś się dzieje, choć zadbano o to żebyśmy na niczym nie skupiali uwagi i wszystkie ozdoby, obrazy albo są zdjęte ze ścian, albo zasłonięte białym papierem. Pojawiają się natomiast bodźce zapachowe i smakowe, a wszystko odbywa się w całkowitym milczeniu i spokoju. Na obiad zazwyczaj kasza jaglana, ziemniaki, warzywa gotowane i jakaś surówka. Jak się coś przypali lub rozgotuje jemy jakie jest. Trochę oleju z przyprawami do polania, siemię lniane do posypania, czasami jakiś sos o orientalnym smaku i to wszystko. Stoimy w kolejce, żeby samodzielnie nałożyć na talerz swoją porcję i napić się herbaty lub imbirowej wody. Po zjedzeniu płuczemy naczynia w przygotowanych do tego miskach z wodą i odkładamy do drugiej miski, którą co chwila zabierają serwerzy, aby zanieść do kuchni i wstawić do zmywarki. Organizacja tutaj doskonała, wszystko przemyślane w najdrobniejszym szczegółach, opisy dwujęzyczne na ścianach objaśniają co robić i jak, a ponieważ sami siebie obsługujemy, więc to działa.

W przerwach obiadowych, które trwają dwie godziny wychodzę na spacer po ściśle wyznaczonym obszarze parku. Kobiety spacerują z jednej strony pałacu, mężczyźni z drugiej. Nie możemy się widzieć. Od dawna nikt tędy nie chodził więc wydeptujemy kolejne dróżki i przesmyki. Prawie codziennie pada wiec za każdym razem wychodzę na biały puszysty dywan gdzie śnieg skrzy się i mieni jak misternie oszlifowany diament. Słońce tańczy po rozłożystych gałęziach drzew obsypywanych na nowo śnieżnym pyłem. Lubię chodzić dość szybko, więc wyznaczam sobie trasę w kółko, po podjeździe pałacowym i krążę jak na więziennym spacerniaku. Jedno koło to 300 kroków, przyjmuję, że jest to 200m. Na śniegu odznaczam stopą kolejne okrążenia. Razem przechodzę ponad 4 km dziennie.

Super, cieszę się z tego, bo w ten właśnie sposób zaczęłam systematyczny trening chodzenia i wytrzymałości, które to cechy będą mi potrzebne podczas letniej pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostello w Hiszpanii. Kiedy dwudziestą stopę odciskam na śniegu wracam do budynku, biorę szybki prysznic i udaję się na medytację. Po takiej porcji ruchu siedzi mi się coraz wygodniej.

Jutro rozpoczniemy medytację Vipassany. Pierwsze informacje pojawiają się jak zwykle w formie pisemnej w dwu językach, na rozklejonych kartkach na ścianie. Piszą, że w trakcie nauki musimy pozostać na sali przez dwie godziny bez możliwości opuszczenia jej, poruszenia się i otwarcia oczu. Czekam na jutrzejszy dzień, a wieczorem, jak co dnia słucham wykładu wprowadzającego nas krok po kroku w tajniki naszej wewnętrznej świadomości. Goenka z otwartością opowiada nam o nauce Buddy, która jest poza religią i jakimkolwiek wyznaniem. Podkreśla to wielokrotnie przy różnych okazjach. Wszystko jest zrozumiałe, naukowe i logiczne jednocześnie. Gotama Budda zawsze podkreślał ważność doznań, które mogą prowadzić do reagowania niechęcią lub pragnieniami, a one to wprost proporcjonalnie prowadzą do cierpienia. Doznania mogą nas też prowadzić do mądrości, dzięki której zaprzestaniemy reagowania i zaczniemy uwalniać się od cierpienia.

Zaczynam coraz bardziej doceniać to siedzenie, a kiedy obserwuję doznania w ciele zachowując całkowity spokój i równowagę umysłu często ból ustępuje. W uszach brzmi ta ponadczasowa mądrość płynąca z doświadczenia prawdy, że wszystko pojawia się na chwilę i znika. Ot cała filozofia.

Anicca – nietrwałość, – pojawia się i znika. To hinduskie słowo, które wyjaśnia mądrość tego stwierdzenia.

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!

Czwartego dnia zasypiam. Budzi mnie dopiero nauczycielka, która przychodzi po mnie. Okazuje się, że beze mnie nie zaczną. Wszyscy muszą być obecni na sali. W pokoju ciemno, współlokatorki już w sali medytacyjnej. Starym zwyczajem próbują we mnie narastać pretensje o to, że mnie nie obudziły, a przecież to wyłącznie moja odpowiedzialność zdążyć na czas. A poza tym jak mogły to zrobić skoro nie możemy mówić, ani się dotykać? Rezygnuję świadomie z produkowania tego negatywnego tworu umysłu w postaci pretensji i obwiniania kogoś lub siebie, żeby nie powstała we mnie negatywna karma, którą później będę musiała uwalniać.

Dziś uczymy się techniki Vipassany – introspekcji wglądu, który oczyszcza umysł
w medytacji polegającej na obserwowaniu rzeczywistości, siebie samego, metodą obserwacji doznań w ciele.

Świadomie przesuwam energię wzdłuż całego ciała. Będę tę umiejętność praktykować i pogłębiać do końca kursu na różne sposoby. Doświadczam, że takie świadome przesuwanie uwagi pozwala na obserwacje doznań w ciele i usuwanie zanieczyszczeń: całej negatywnej zawartości umysłu. Od głowy do stóp i od stóp do głowy – słyszę płynący z głośnika głos Goenki,- „przez cały czas utrzymuj równowagę w ciele i nie poddawaj się ani niechęci, ani pożądaniu, bo to one wraz z ignorancją są przyczyną całego cierpienia. Przez kolejne dni zetknięcie się pozytywnych i negatywnych sił spowoduje wybuch i będziecie zapewne odczuwać
w ciele manifestację mentalnych i fizycznych bólów.”

Mówi samą prawdę, bo ręce bolą mnie coraz bardziej. Tyle tych zanieczyszczeń. Nie mogę wprost uwierzyć, że wszystko mieści się w moim ciele i umyśle. Na zakończenie słyszymy: „jutro będzie łatwiej, następnego dnia jeszcze łatwiej, powoli wszystkie problemy znikną, ale pod warunkiem, że będziecie pracować.”

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!

Po kolejnym dniu, jestem naprawdę zmęczona, a tu nie mogę zasnąć. Znów niepoprawnie głowa pełna myśli. W końcu, po nieprzespanej nocy słyszę dźwięk gongu.

Tak, to już czwarta rano. Zaczął się kolejny dzień. Teraz w połowie kursu wszyscy wiedzą, co robić. Na sali coraz ciszej, mniej wiercenia się, zmieniania pozycji, oczyszczania nosów. Z radością zauważam, że wszyscy zaczęli zdrowieć, a nogi jakby mniej bolały od tego siedzenia w kucki. Czas też płynie szybciej. Zdaje sobie sprawę z subiektywności tych odczuć, a teraz, kiedy obserwuję doznania w ciele, wreszcie coś się dzieje. Proces sam w sobie jest ciekawy i z każdym dniem wszys
tko staje się bardziej zrozumiałe. Z dużą wyrazistością dociera do mnie, że jestem zbiorem własnej karmy i że teraz mam dbać tylko o to, żeby nie tworzyć nowych sankhar (mentalnych uwarunkowań), które rzeźbią mój umysł w negatywne wzorki, bo gdy je oczyszczam, bardzo boli.

Po medytacji jak zwykle w absolutnej ciszy schodzimy na śniadanie. Siódma rano. Nie pamiętam, kiedy jadałam tak wcześnie. Jak zwykle nakładam sobie małą porcje gęstej owsianki gotowanej na wodzie. Polewam czymś w rodzaju esencjonalnego kompotu z suszonych śliwek i rodzynek. Zestaw smaczny. Biorę też kromkę razowego chleba z masłem i posypuję ziarenkami prażonego z odrobiną soli, siemienia lnianego pomieszanego z ziarnami sezamu. Do picia wybieram, sentymentalnie kawę Inkę, która przypomina mi dzieciństwo moich dzieci. Jem spokojnie to śniadanie, w którym nikt nikomu nie przeszkadza. Myśli biegną do najbliższych. Żeby tak mogli jak najszybciej przyjechać i skorzystać z dobrodziejstwa tej techniki medytacji. 

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!

Szóstego dnia już spokojnie. Nikt się nie kreci, wszyscy zdrowi, godzina zegarowa wydaje się być optymalnym czasem na medytację. Dziesięciominutowe przerwy w zupełności wystarczają.

Stało się. Teraz mamy też medytować z otwartymi oczami, nieustannie w wolnym dotychczas czasie przerw i posiłków. Zachowajcie spokój umysłu i uwagą bądźcie świadomi rzeczywistości – przypomina Goenka. Rzeczywistości, czyli doznań teraźniejszości. Przeszłości nie można być świadomym, można ją tylko pamiętać, przyszłości nie można być świadomym, można ją sobie tylko wyobrazić – dźwięczą powtarzane przez niego słowa. „Musimy rozwinąć mądrość w nas samych na poziomie doświadczenia osobistego, ponieważ wyłącznie mądrość doświadczona może nas wyzwolić. Musimy zachować spokój i równowagę umysłu wobec doznań, rozumiejąc ich nietrwałą naturę.”

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe”

Myśli jakoś zwalniają. We mnie, coraz większy spokój i świadomość siebie, teraźniejszości i doznań w ciele: kiedy jem, spaceruję, kładę się do łóżka. Cieszę się i jest mi coraz radośniej. Przyłapałam się jednak na tym, że nie jestem zadowolona gdy uwaga bez doznań ciała przesuwa się we mnie swobodnie. Myślę sobie wtedy, niech pojawią się te bolesne doznania to je szybko oczyszczę, żeby później, w domu, już nic negatywnego ze mnie nie wyłaziło, a tu słyszę płynący z głośnika głos Goenki, który uświadamia mi moje pragnienia i niechęci „Doświadczaj nietrwałej natury zjawisk mentalno – fizycznych, nieustannie zmieniających się i będących poza naszą kontrolą. Wyłącznie to doświadczenie może spowodować rozpuszczenie egoizmu, wprowadzając nas na drogę wyjścia poza pragnienia, poza niechęć, poza cierpienie.” Dobrze, że pozostały jeszcze dwa dni, przytomnieję. 

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe”

Ósmego dnia już tylko świadomy proces eliminacji sankhar – negatywnych tworów umysłu. Łączą one świat zewnętrzny z moim napięciem i nieszczęściem sugerując, że pochodzą z zewnątrz. Gdyby nie te uzależniające oczekiwania z zewnątrz nie było by tego cierpienia. Obserwuję jak z głębi umysłu wypływa jedna sankhara, a po jej uwolnieniu pojawia się zaraz następna tego samego rodzaju, ale przemija, gdy pozostaję w równowadze. Traci swą moc i znika. Prawda jest bowiem taka, że to jedynie mój wewnętrzny program trzyma mnie w napięciu. Mądrość pojawia się we mnie na poziomie doznań. Rozumiem wreszcie sformułowanie NOBLE SILENS – SZLACHETNE MILCZENIE

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe”

Zastosowanie techniki w życiu codziennym to dziewiąty dzień. Goenka podczas wykładu powtarza. „Nie uciekaj od problemu, staw mu czoło. Obserwuj każde zanieczyszczenie, jakie pojawi się w umyśle. Obserwowanie negatywnych odczuć nie jest ani tłumieniem ich, ani pozwoleniem na swobodne ich wyrażanie krzywdzącymi słowami lub czynami. Pomiędzy tymi dwoma krańcowymi rozwiązaniami leży droga środka – zwykła obserwacja.”

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe”

Żeby zapanować nad reakcjami, trzeba je sobie uświadomić w miejscu gdzie powstają. Zaczynają się od doznania w ciele. Przyczyny cierpienia zawsze są oparte na emocjonalnym programie zapisanym w mojej głowie. Tę mądrość wynoszę z mojego osobistego doświadczenia. Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!

Praktykujcie Dhammę – wyzwolenie poprzez obserwację treści umysłu, słyszę kolejne przypomnienie Goenki. Zrobiliście pierwszy krok na drodze do wyzwolenia i oczyszczenia umysłu. Pierwszy krok w podróży na całe życie. Już wiem, że to cenne doświadczenie będę kontynuować dwa razy dziennie każdego dnia.

Oby wszystkie istoty były szczęśliwe”

Ostatniego dnia rano poznajemy mettę – technikę medytacji polegającą na przekazywaniu bezinteresownej miłości i życzliwości. Łzy szczęścia, wzruszenia i jedności ze wszystkim i wszystkimi płyną swobodnie po moich policzkach. Nie zastanawiam się czy wypada, czy inni też tak mają. Czuję i akceptuję tę chwilę taką, jaka jest. Oby wszystkie istoty były szczęśliwe, spokojne i wyzwolone! Kończy tymi słowami swój ostatni wykład Goenka. 

Małgorzata Przygońska

Artykuł publikowany w marcowym numerze Nieznanego Świata w 2007r.

0
Would love your thoughts, please comment.x