Mój syn wyrzucił mnie z facebooka. Poczułam się, jakby wyrzucił mnie ze swojego domu, życia, wspomnień, przeszłości i przyszłości, tego wszystkiego, co było dla nas, a może tylko dla mnie, ważne. Wystawił za drzwi bez uzasadnienia, wytłumaczenia, przyczyny. Czuję się opuszczona, odepchnięta, niekochana, niechciana, nieważna i niepotrzebna.
Poczułam się jak śmieć targany wiatrem na ulicy, jak rozlane mleko na jezdni, po którym jeżdżą ciężarówki

– wyrzucała z siebie jednym tchem, po czym usiadła i rozpłakała się jak bezradne dziecko, niechciane, niekochane, pozostawione samo sobie. Tułające się samotnie na odludziu, gdzie hula wiatr i nie wiadomo, czy w ogóle ktoś je odnajdzie i jaki będzie jego los. Bez tożsamości, bez znaczenia, gdzie nikt na nie nie czeka.

Nie będę się kontaktował z moją matką po tym wszystkim, co ona mi zrobiła – powiedział zagniewany. Jedyne dobre wspomnienia z dzieciństwa mam z wakacji z dziadkami, przy których czułem się bezpiecznie. Zamyślił się i odleciał w niebyt. Czasami ich wspominam i wtedy robi mi się tak błogo na duszy, ale rodzice nie, o nich wolę nie myśleć, nie widzieć ich i nie rozgrzebywać ran.
 
W lipcu przyjeżdżam do Polski, bo brat z bratową chcą wyjechać na wakacje, a ja muszę zająć się 85-letnią mamą. Oni oboje, a w szczególności bratowa, są zmęczeni opieką nad nią, bo mama z roku na rok jest coraz bardziej marudna i męcząca. Wszystko chce robić sama, a zapomina, że już nie może, że nie pamięta, ale od zarządzania nie chce się uwolnić. Wiesz, kiedy wychodzę z domu, żeby odwiedzić przyjaciółkę, mówi mi, żebym nie wracała późno, bo będzie ciemno i żebym uważała, gdy przechodzę przez jezdnię. Boże, czy ona nigdy nie pogodzi się z tym, że wyjechałam z kraju 30 lat temu i jestem całkowicie samodzielna?

– zadała to pytanie w próżnię, nie oczekując odpowiedzi. Nie musiałam jej tłumaczyć, że dla mamy zawsze pozostaje dzieckiem, bo dobrze o tym wie, sama będąc matką.

Nie wyobrażam sobie weekendu bez rodziców. Przez cały tydzień bardzo dużo pracujemy z mężem w naszej kancelarii, w czwartek się pakujemy i w piątek przed wieczorem po przejechaniu 300 kilometrów jesteśmy już u nich. Zawsze nas miło witają, czekają na nas, jest fajnie i bezpiecznie

– opowiada mi trzydziestoletnia prawniczka. Zadaję jej pytanie: a co na to mąż?

– Godzi się bez większych problemów, też woli jeździć do moich rodziców niż do swojej matki. Wizyty u niej są bardzo męczące, bo ona mnie nie akceptuje.

Nasuwają mi się kolejne pytania, których już nie zadaję, np. a Ty ją akceptujesz? A co by było, gdyby czasami mąż sam odwiedził mamę? I nagle słyszę odpowiedź na niezadane pytanie:

My zawsze wszystko robimy razem…Nie odwiedzam ich, nie spotykam się i mam gdzieś te wizyty. Teraz mam żonę, dzieci i swoje życie, a oni są natrętni, ciągle zadają jakieś pytania, wszystko chcieliby wiedzieć. – Może się od nich odizolowałeś i odwróciłeś – zapytałam nieśmiało? Pewnie, że tak, zawracają tylko głowę, mają zbawienne rady.  Wystarczy, że żona codziennie rozmawia ze swoją matką po godzinie przez telefon. Ileż można?

Co łączy te historie?

Wydawałoby się, że są zdecydowanie różne, ale kiedy im się bliżej przyjrzeć, to zauważymy, że każda z tych osób mówi o niezakończonej relacji, co przez sam ten fakt czyni je zależnymi. Niektóre ukazują zbyt bliski związek dorosłych dzieci ze swoimi rodzicami i wskazują na nieodciętą pępowinę ze strony matki i brak samodzielności życiowej ze strony dziecka. To przykład małżonków odwiedzających w każdy weekend rodziców. Ich wzajemna relacja małżeńska też wygląda na zależną, skoro wszystko muszą robić razem, lub historia córki rozmawiającej codziennie z matką, czy relacja matki, która poczuła się odrzucona, gdy syn ograniczył jej terytorium.

Zależni są również Ci, którzy unikają, ukrywają się lub wręcz wyrzekają się kontaktów. Tym samym trzymają się bliżej rodziców, niż im się wydaje. Urazy, nieprzebaczone krzywdy, osądy czy poczucie winy po którejkolwiek ze stron stanowią spoiwo niewidoczne, a trwalsze niż beton i zgubne w konsekwencji dla obojga. Łączy je energia nienawiści, złości, odrzucenia, skrzywdzenia, która wbrew pozorom nie kończy się wraz z ich śmiercią. Wtedy stosowny byłby napis na żałobnej szarfie:

Twoja córka, Twój syn, który nie odpuścił, nie przebaczył i nie zaakceptował tego, co było i teraz pozostawiony sam sobie musi żyć z tą świadomością.

Brak równowagi

Co więc łączy te historie? Brak równowagi. I jedni, i drudzy są na biegunach, gdzie kierunek życiu nadaje brak akceptacji i zgody na swobodne dojrzewanie, dorosłość, samodzielność, uczenie się na własnych błędach, ponoszenie konsekwencji, branie odpowiedzialności wyłącznie za siebie.

Brak tu również własnego świata zainteresowań, pasji, spraw, decyzji, o których nie wszyscy muszą wiedzieć. Nie ma swobody, by zająć się sobą i swoimi sprawami nawet, jak jest się rodzicem. To powoduje uzależnienie od innych i czynienie innych zależnymi od siebie, co prowadzi do szukania ratunku, oparcia i pomocy na zewnątrz.

Na drugim biegunie spotkamy dorosłe dzieci, które nie otrzymały miłości matki i ojca, gdy były całkiem małe i dlatego nie nauczyły się jej brać. Gdy nie umieją brać, nie mogą też dawać i to skutkuje nie tylko ich ucieczką od rodziców, gdy są dorośli, ale też izolacją od innych ludzi. Unikają związków, bliskości, wszystkiego, co wymaga przepływu energii w obie strony, bo nie wiedzą, jak dawać i odwzajemniać miłość partnerską, jak kochać i zbliżyć się do własnych dzieci. Czasami lęk jest tak duży, że kobieta nie może zajść w ciążę lub roni kolejne, a mężczyzna unika tematu posiadania dzieci lub pozostawia swoje partnerki będące w ciąży, bo posiadania własnych dzieci boi się jak ognia.

Można by napisać do tego historię widzianą oczami drugiej strony. Każda z nich miałaby swoją rację. Ale trzeba zauważyć, że nie o rację tu chodzi, ale o relacje.

Co więc robić?

Drogi czytelniku spójrz na siebie i swoje relacje z sobą samym, z rodzicami, relacje z partnerem i swoimi dziećmi. To, jak się z nimi masz, jak jesteś blisko bądź daleko od nich, pokazuje Ci relację z samym sobą. One są kluczowe. Jeśli dajesz sobie czas, przestrzeń i uwagę, dbasz o siebie i doceniasz siebie, jeśli akceptujesz siebie i jesteś prawdziwy, niczego nie grasz i nie udajesz, to zauważysz, że inne kontakty również układasz w swoim życiu pomyślnie.

Wszystko zaczyna się do Ja

Jeśli rozpoznasz, że wzorzec równowagi nie jest Twoim podstawowym wzorcem wyssanym z mlekiem matki i przejętym od niej w darze na nieświadomym poziomie bez trudu i wysiłku, to masz czym się zająć.

Przede wszystkim obiecaj sobie, że nie będziesz zadawał pytania: dlaczego? – ponieważ ono zawsze prowadzi do obwiniania siebie lub innych, a to utrzyma  Cię na bardzo niskim poziomie wibracji, gdzie przepływ miłości jest niemożliwy.

Po drugie zajmij się wyłącznie sobą, a innym, przodkom, małżonkom i dzieciom daj święty spokój, akceptując ich wszystkich takimi, jacy byli, są, bez uwag i zastrzeżeń.

Proces akceptacji wymaga Twojej zgody na siebie samego, na swoją historię, doświadczenia i przeżycia. To jest warunek wstępny, po którego spełnieniu zmierzasz wprost ku miłości. A na poziomie miłości wszystko jest doskonałe i takie, jakie powinno być. Do wszystkiego masz dostęp, nic Cię nie ogranicza, nikt niczego od Ciebie nie oczekuje, nigdzie nie musisz gonić, jesteś sobą naturalnym, prawdziwym i pełnym miłości. Wokół Ciebie rozprzestrzenia się aura wolności i zgody na to, co jest.

Kiedy przebywamy z jakąś osobą, odbieramy część jej energii, a ona naszej. Kiedy rozchodzimy się, nie jesteśmy już tacy sami…  

Zapraszam Małgorzata Przygońska