z11166814AAMilosc--zakochaniWiele osób, a w zasadzie singli, którzy dobrze sobie radzą z byciem samemu pyta mnie często, a po co w zasadzie ten związek? Odpowiadam wtedy bez namysłu, spontanicznie: żeby było przyjemniej, żeby zyskać bratnią duszę, mieć kompana do podróży przez życie, by móc dawać i dzielić się sobą. Wiadomo, bowiem, że dar ofiarowany lub energetycznie rozprzestrzeniany wraca do nadawcy często zwielokrotniony.
Kiedyś zapewne, gdy” wchodziła” w związek, inaczej swoją przyszłość postrzegała. Jak wielu z nas, młodym, chodziło o to, żeby się połączyć więzami małżeńskimi i wszystkim, czym się da, by zacieśnić swoje funkcjonowanie do dwojga, a potem swoich dzieci i najbliższej rodziny. Z czasem ta ciasnota, brak otwartości i zwyczajna nieumiejętność bycia i szanowania swojej i wzajemnej przestrzeni, daje się wszystkim we znaki. Brak świeżego powietrza i miejsca do rozpostarcia ramion nie mówiąc już o skrzydłach, które nie dają się rozwinąć na uwięzi, okazuje się być zasadniczą przeszkodą do właściwego funkcjonowania w parze.
Z takiego domu, zależnego, żeby nie powiedzieć uzależnionego, uciekają jak najszybciej hołubione przez nas dzieci, by zaczerpnąć nieco wolności lub, żeby nam udowodnić, że dadzą sobie radę same. Czasami ta ucieczka przeradza się w powtórkę z rozrywki związku rodziców czy dziadków i znów pęta uzależnienia dają o sobie znać.
Trudno się dziwić młodym, gdy hormony buzują i chuć jest przeogromna, by myśleć o warunkach koniecznych do spełnienia w związku. Jeśli jednak się kochają i kierują odczuciami serca, czasami nawet wbrew rodzinie, to jest duże prawdopodobieństwo, że ci młodzi, mają szanse na wspólne bądź, co bądź dojrzewanie. Dorastanie do nowych ról, stanowić będzie dla nich kolejne wyzwania, przez które przejdą razem stanowiąc dla siebie wsparcie, szczęśliwi, z każdego etapu podróży przez życie.
Różnica miedzy takimi parami, a tymi, które kalkulują, jest taka, że pierwszych połączyło uczucie, a pozostałych wyrachowanie, naciski rodziny, upływ czasu, czy presja społeczna.
Gdy intencje do tworzenia związku nie są właściwe, związek nie może się udać. Prędzej czy później ujawnią się niecne zamiary jednej lub obu stron i wtedy wszyscy będą zawiedzeni, a zainteresowani, sobą najbardziej. Jeśli to nauczy ich rozumu i wyciągną z tej „ przygody w kalkulacje” wnioski, zamiast wzajemnych oskarżeń, to jest szansa, że zaczną zgłębiać zagadnienie, poznawać siebie i docierać do prawdy, tej dotąd nieodkrytej, niewypowiedzianej i nieujawnionej nawet przed samym sobą. Wymaga to jednak chwili czasu i zadumy nad sobą. Trzeba życzliwie spojrzeć na siebie z pełną akceptacją i dać sobie szansę na uwolnienie się od ograniczeń nałożonych jednostce przez wychowanie, kulturę, religie i system kształcenia. Świadomy człowiek, zdaje sobie sprawę, iż każdy system, nawet,( a czasami przede wszystkim) ten rodzinny, jest ograniczeniem.
Urodziliśmy się w konkretnym kraju, miejscu i czasie. Wszystko to, sami, łącznie z rodziną pochodzenia sobie wybraliśmy. W jakimś celu tak się dzieje, z jakiś powodów. Otóż dzięki naszym rodzicom, uczestniczyliśmy w procesie poznania funkcjonowania w związku, a czasami związkach, jeśli mieliśmy ojczyma czy macochę.
Wiedza jest przednia, bo płynie z doświadczenia. W rodzinie, zdobyliśmy zdolność powielania wielu zachowań, które jak wiadomo skutkują określonymi konsekwencjami i jeśli uszczęśliwiały one wszystkich w tym uczestniczących, to czujmy się szczęściarzami urodzonymi w czepku. Udało się nam, bowiem wraz z mlekiem matki wyssać jej optymizm, przyjąć za własny humor ojca i obopólną radość.
Częściej jednak się zdarza, że z rodzinnego domu wynieśliśmy traumatyczne doświadczenia, smutek, ból i lęk. Co by to nie było i jak długo by nie wymieniać, potrzebujemy przyjąć tę lekcję z wdzięcznością. Być może, nasi rodzice nie poradzili sobie z funkcjonowaniem w związku i rodzinie, którą stworzyli, ale żyją ze sobą dalej we wrogości lub obojętności. Być może, rozstali się w złości, a my byliśmy atutem przetargowym podczas ich rozstania. Jakikolwiek to miało dla nas dramatyczny wymiar jest to wspaniała okazja do nauczenia się tego, czego nie robić, jak się nie zachowywać, nie porozumiewać i być.
Nie ma, bowiem uczelni, ani szkoły, w której uczono by dzieci jak żyć szczęśliwie, jak spędzać radośnie czas, jak komunikować się, by być rozumianym. Nikt nam nie wskazywał na potrzebę akceptacji siebie samych i innych ludzi, mało, kto nas szanował. Skąd, więc „ wchodząc” w związek, zamiast tworzyć związek, mamy wiedzieć, że właściwymi kandydatami są tylko tacy, których akceptujemy w stu procentach? Inaczej, natychmiast zechcemy ich zmieniać, pouczać, ratować czy uzdrawiać, lub zaczniemy wielbić ich zamiast kochać i przestaniemy być równi, co wprost prowadzi do związku uzależnionego. Oczywiście taki poziom akceptacji może się zdarzyć wyłącznie wtedy, gdy sami siebie akceptujemy takimi, jakimi jesteśmy.
Brak dobrych wzorów i brak świadomości jest taki, że dusza i serce woła o bezwarunkową miłość, serdeczność i bliskość, a my się tego boimy, ponieważ nie wiemy jak się w tym nieznanym znaleźć. Efekt tego jest taki, że dziś na zapotrzebowanie rynku kształci się ludzi w szkołach uwodzenia, ale nikt nie mówi im jak żyć z uwiedzionym, tzn. zmanipulowanym, złapanym w sidła i zniewolonym partnerem. Już z założenia nie jest to możliwe, ale przecież tym nikt się nie zajmuje. Ważne, bowiem jest, że kolejna ofiara została zaliczona. Ten, który się uczył i ten, który dał się złapać. Nie ma w tym założeniu równowagi i mija się z uczciwością, ale tzw. techniki manipulacji święcą triumfy. Nieświadomi dają się złapać na to jak na lep i tak to się kreci.
Więc co robić ktoś zapyta?

Pierwszym krokiem jest :

Zatrzymanie się na moment, czasami dłuższą chwilę i zaprzestanie szukania.
Powrót do równowagi w sposobie myślenia i uczuciowej.
Rezygnacja z presji oczekiwań otoczenia i własnych.
Otworcie się na związek z naszej przestrzeni. Czyli związek na energetycznych poziomach podobnych do naszego.
I tu rozpoczyna się praca dla nas i rodzi odpowiedzialność, która prowadzić nas będzie do poszerzania swojego pola widzenia, horyzontów, poziomu świadomości. Oczywiste, bowiem jest, że im większy obszar obejmiemy swym widzeniem wewnętrznym i zewnętrznym, tym bardziej świadomi się staniemy.
W ramach niedzielnej wycieczki polecam wszystkim, którzy mają wątpliwości przespacerować się wokół Pałacu Kultury, a potem wjechać na ostatnie piętro i porównać widok z poziomem parteru, a na kieliszek wina udać się do Fukiera i zasiąść w podziemiach.
To przeżycie pozwoli każdemu, poczuć różnice między przestrzenią, a jej ograniczeniem, doświadczyć powiewu wiatru, promieni świecącego słońca i porównać swoje odczucia z przebywaniem w zamkniętym i ciemnym podziemiu, ze sztucznym oświetleniem. Nasze samopoczucie będzie najlepszą wskazówką dla nas. Tylko poznanie przez doświadczenie przynosi nam wiedzę, której nie przebije, żaden wykład naukowy czy najlepszy artykuł.

Drugi krok – to rozpoznanie poziomu świadomości,

na którym się poruszamy. Obszaru naszych myśli i uczuć, rodzaju zachowań. Musimy wiedzieć, że zainteresujemy się wyłącznie partnerem z naszego, uczuciowego i emocjonalnego obszaru z takimi samymi wzorcami rodowymi, jak nasze do uzdrowienia, nieuświadomionymi zupełnie do chwili stworzenia związku.
Wiec, jeśli się wstydzisz i lękasz wszystkiego, masz wieczne poczucie winy i martwisz się ustawicznie, brak Ci odwagi do uwolnienia się od ograniczeń, to takiego partnera poznasz i taki Cię właśnie zachwyci. Początkowo niczego nie zauważysz i będziesz w niej widział tylko piękną księżniczkę, a ona w Tobie księcia na białym koniu, który przyjechał ją wybawić. Gdy staniecie się parą, okaże się, że nie jesteś w stanie sprostać jej oczekiwaniom, bo ona sama musi się uwolnić z wieży, w której przebywa, zresztą na własne życzenie, a ty, kiedy się jej lepiej przyjrzysz zauważysz, że wizerunek ofiary potrafi przyćmi najpiękniejszą buzię.

Trzeci krok – to odpowiedzenie sobie na pytanie, Kim Jestem?

Po uświadomieniu sobie odpowiedzi, pojawi się być może chęć,  za nią decyzja o odrzuceniu ograniczeń i poglądów innych ludzi  i wykształci się wreszcie zamiar dotarcia do swojego wnętrza, pozostania sobą, prostym, naturalnym i prawdziwym. Nie będzie już żadnych wątpliwości, w którą stronę iść, ku światłu czy zostać w ciemności.

Czwarty krok – to oczyszczenie się

z wszystkich ograniczających wzorców rodów, naleciałości i tego, co nie nasze, nieużytecznych przekonań, zwątpienia i niemocy płynącej z oddzielenia od Źródła.

Piąty krok – to zgoda, pokora na to, co jest i powierzenie naszego życia i związku Bogu.

No i kiedy to wszystko się stanie, spokojnie będziemy mogli powiedzieć,” co moje, to twoje, co wspólne to nasze”, pamiętając zawsze, że energia o wysokich wibracjach krążąca miedzy partnerami pomnaża się, niesie akceptację, zrozumienie i miłość.
Żeby stworzyć związek wolny, szczęśliwy i niczym nieograniczony potrzebujemy być uważni, trzeźwi i przytomni, cały czas, dosłownie i w przenośni. Wtedy pojawi się podwójne szczęście, pomnożone i spełnione. Połączy nas światło świadomości i boska energia, miłości bezwarunkowej, otwartej i szczerej.
Radości w drodze do szczęścia Wszystkim życzę.
Z miłością Małgorzata Przygońska