Witaj.                                                                                                                                                         16.03 2010r

Tak bardzo poruszyły mnie Twoje listy z czytelnikami, że sama zapragnęłam napisać. Mam 27 lat  i przeżywam „odnowę duchową” Od dziecka bardzo chorowałam, rodzice poświecili mi dużo uwagi i dali dużo miłości. Zawsze uważałam, że moja choroba jest darem, „krzyżem”, który każdy z nas nosi by być dobrym człowiekiem. Byłam silna i niezależna, opiekowałam się innymi, bardziej niż sobą. Chciałam być święta.

Zawsze uważałam rodzicowi za dobre małżeństwo, dopóki nie zaczęły się kłopoty jak byłam na studiach : obsesyjna zazdrość mamy, przemoc podczas zawziętych kłótni, groźby popełnienia samobójstwa przez tatę. Czułam jak tracę grunt pod nogami, zaczęłam chodzić do psychologa by pomoc rodzicom. Przerwałam jednak terapię i po pół roku ,wyjechałam za granicę. Między rodzicami, po 2 latach ciągłych awantur sprawy się poprawiły.
Piszę, bo mój problem powrócił, tylko w innej formie. Jestem we wspaniałym związku przez 11 lat, od 3 jestem żoną. Mój partner to bardzo dobry i czuły człowiek, jest miłością mojego życia. Ale jednak zaczęło się psuć. W czasie gdy zaczęły się problemy z rodzicami, partner poznał koleżankę przez Internet, do niczego między nimi nie doszło, ale zabolała mnie jego relacja z nią. Od tej pory zrobiłam się podejrzliwa, niepewna siebie, każdą kobietę w jego towarzystwie uważałam za okazje do zdrady, każdą prześwietlałam, wpadając w mini obsesje. Zaczęłam go kontrolować i podejrzewać o zdradę. Kilka razy pod wpływem alko
holu wpadałam w jakiś szał i dochodziło do przemocy. Wszystko wymierzone było w męża, który nie rozumiał mojej „wybuchowej” relacji. Mimo tego jest ze mną i okazuje mi miłość, a dla mnie to prawdziwe potwierdzenie jego miłości. Postanowiłam pójść na terapię i odkryć źródło niepokoju. Okazało się, że jestem bardzo niepewna siebie, że uzależniłam się od relacji z mężem. Po
 woli przełamuje lęk, staram się być wdzięczna za każdy dzień, zaczęłam czytać o ustawieniach rodzinnych, ubóstwiam nauki Huny i w moim związku zaczęło się lepiej układać. Rozmowy z psychologiem bardzo mi pomagają. Ale ja jednak cały czas mam ten niepokój w sobie, tak jakbym przyciągała złe myśli, jakbym przyciągała zdradę. Mój psycholog mówi, że ja „uwielbiam” być nieszczęśliwa, a jak jestem szczęśliwa to już czekam na zło, które czai się za rogiem. Dopiero teraz widzę, że za to, za co znienawidziłam Mamę powtarza się ze mną, mój partner też podczas kłótni powiedział, że woli sie zabić niż to przezywać. Ciężko tego nie skojarzyć.
Piszę, bo proszę o radę, nie chcę dłużej nadwyrężać cierpliwości mojego partnera, nie chcę ciągle tkwić w niepokoju i strachu, chciałabym zrzucić ten ciężar z piersi i zająć się swoim życiem, swoimi pasjami, których mam tak wiele, a na których nie mogę się skupić myśląc o problemach małżeńskich.
Proszę o radę, bo widzę, że gdyby nie mój niepokoj miałabym naprawdę szczęśliwe życie u boku mężczyzny, który mnie kocha i akceptuje, nawet z moimi uciążliwymi wadami.

 

Witaj Nieznajoma!

Sytuacja jest poważna, część wzorców rozpoznajesz już sama, części pewnie nie zauważyłaś.

Wymienię je dla jasności.

Chorowanie, przemoc, strach, kłótnie, zazdrość, zdrada, samobójstwo, szantaż, lęk przed odrzuceniem, uzależnienie i lęk przed byciem szczęśliwą. Oczywiście wszystko do odpięcia i to szybko, bo z tego co piszesz sprawy nie idą w dobrym kierunku. One w oczywisty sposób zagrażają Waszemu związkowi i potrzebujesz to zmienić. Możesz zgłosić się do mnie na sesję osobiście lub przez skypa.

 Zapraszam z miłością Małgosia