„Nasze prośby o miłość zostały wysłuchane, bądźmy gotowi na jej pojawienie się w naszym życiu.”
Tekst Anna Frankowska
Gdy Małgorzata Przygońska dwa lata temu wyciągnęła kartę anielską z takim przesłaniem, była przekonana, że Anioły pomyliły adres…
Z pierwszym mężem się rozwiodła, drugi zmarł. Trzeci związek nieformalny- zakończył się rozstaniem. Ze zranionym sercem, niechętna nowym znajomościom, zapomniała, że Anioły nigdy się nie mylą. Miłość przyszła szybciej, niż przypuszczała. Czysta jak kryształ, wspaniała, tak jak wspaniały okazał się mężczyzna, który pewnego dnia stanął w drzwiach jej mieszkania.
Szukał miejsca, gdzie grupa przyjaciół mogłaby się spotykać na medytacje. Ponieważ Małgorzata mieszkała wówczas sama w świetnym punkcie Warszawy, wspólna znajoma zapytała: „Może u ciebie? Umówię was, zastanów się…”, kiedy go ujrzała, od razu wiedziała, że to On. A ponieważ zna się na ludzkiej psychice i energiach, wiedziała też, że przeznaczenia nie można poganiać; są sprawy, którym należy pozwolić, by działy się same. Po pierwszym spotkaniu długo nie mieli szans na następne.
Małgorzata prowadziła coś w rodzaju dziennika uczuć — zaczęła pisać, kiedy szukała porozumienia z młodszym synem. Jego ojciec, drugi mąż Małgorzaty, zmarł nagle na zawał serca, kiedy chłopiec miał 12 lat. Zaskoczenie, cierpienie, ból, a syn był bardzo wrażliwy. – Czułam jego cierpienie — wspomina Małgorzata.- Wiedziałam, co przeżywa, jak się męczy i byłam zupełnie bezradna. Tak jak wtedy, gdy zmarła moja matka, a ja miałam 17 lat. Tak naprawdę nie pogodziłam się z jej śmiercią, więc nie potrafiłam właściwie reagować i pomóc synowi. Zaczęły się kłopoty syna w szkole i nie tylko… Gdy skończył 18 lat, wyprowadził się z domu, rozpoczął życie na własny rachunek (dziś studiuje, dobrze sobie radzi).
Zamiast prawić kazania, robić awantury, Małgorzata intensywnie pracowała nad swoimi emocjami. Jedną ze skutecznych metod okazało się pisanie m.in. listów do syna. Rok później dołączyła do nich kronikę ostatniej miłości i tak powstał „Dotyk serca — droga do poznania siebie.” Książka- wiwisekcja duszy, zapis docierania do prawdy o sobie, lekcja budowania związku z mężczyzną. Piękna i prawdziwa, choć te dwie wartości trudno się łączą.
Prawdę — mówi Małgorzata Przygońska — stawiam bardzo wysoko w hierarchii wartości. Skonfrontowanie się z nią wymaga wielkiej odwagi, ale tylko prawda uzdrawia. Tylko żyjąc w prawdzie, możemy przejść na wyższy poziom wibracji, ruszyć w życiu do przodu, rozwijać się w świecie ducha i materii. Kładzie na stole kartkę, rysuje pośrodku kreskę. – Nazwijmy ją poziomem zero — mówi. – Ludzie, którzy zgłaszają się do mnie po pomoc — są poniżej tej kreski. Czują się źle, mówią źle o sobie i o innych, są zranieni, zawiedzeni, w depresji. Oni oczekują, że ratunek przyjdzie z zewnątrz, że pomoże im psycholog, lekarz, masażysta. A to nieprawda.
Wszystko musimy zrobić sami, sami wziąć odpowiedzialność za każdą chwilę swego życia i każdą decyzję. Kiedy ktoś zjawia się u mnie na terapię, ja go tylko prowadzę, pomagam „oświetlić” problem? Przychodzi np.: dziewczyna i mówi, że nie cierpi swego szefa. – A jakie cech cię w nim drażnią? – Pyta Małgorzata.- Jest potwornie mściwym sknerą. – No to zastanów się teraz, w jakich momentach życia ty jesteś mściwa, a w jakich jesteś sknerą.- Sugeruje terapeutka, a dziewczyna odpowiada: „ależ ja taka nie jestem”.
Pierwszą reakcją w podobnej sytuacji prawie zawsze jest zaprzeczenie, a tymczasem ludzka psychika funkcjonuje w ten sposób, że to, na co reagujemy u innych, istnieje w nas! Gdy odkryjemy tę prawidłowość i ją zaakceptujemy, będziemy wdzięczni np.: „złemu szefowi” za to, że dzięki niemu poznaliśmy prawdę o sobie, że — sam tego nieświadomy — dał nam szansę, abyśmy zmienili siebie. Dopiero teraz, konfrontując się z własną mściwością i skąpstwem, możemy przetransformować je w pokój, wybaczenie czy hojność.
Wiele kobiet żali się, że nie wytrzymują z matką lub córką. – Dzieje się tak dlatego, że mają identyczne cechy charakteru jako osoby, które je drażnią- wyjaśnia Małgorzata. – Gdy dostrzegą u siebie te cechy, zaakceptują, podejmą decyzję o zmianie postawy, zaczną się w ich życiu dziać małe cuda: spotkają człowieka, którego szukały całe życie, wpadnie im w ręce najpotrzebniejsza w danej chwili książka, życie ruszy do przodu. Bo dopiero, kiedy człowiek rozliczy się z przeszłością, może zacząć budować przyszłość.
Terapia Małgorzaty polega właśnie na tym, że za pomocą rozmowy i pracy z podświadomym umysłem w stanie relaksu, wizualizacji, „podpowiedzi” anielskich kart i innych niekonwencjonalnych metod prowadzi pacjenta do prawdziwego źródła jego cierpienia. A potem już wszystko idzie z górki, skoro wiadomo, że uzdrowić przyczynę można tylko poprzez miłość, akceptacje i zgodę na to, co było.
Najpierw zetknęła się z terapią odwykową, pracując w wiezieniu. Bo jako świeżo upieczona magister pedagogiki Małgorzata podjęła pracę w kobiecym więzieniu w Fordonie. Potem — za drugim mężem — przeniosła się do Warszawy. Kiedy w więzieniu przy Rakowieckiej, otwierano dla więźniów-alkoholików specjalny oddział odwykowy została zastępcą naczelnika, żeby wprowadzić ten nowatorski wówczas system pracy z uzależnionymi?
Nietypowa kariera dla kobiety. Z jednej strony gęste od twardych słów narady, na których często była jedyną kobietą, z drugiej — skomplikowane ludzkie losy i problemy, trafnie rozwiązywane dzięki jej intuicji. – Czułam się rozdwojona — wspomina. – Piastowałam posadę naczelnika i byłam formalnie po przeciwnej stronie, ale umiałam wczuć się w dusze więźnia i z łatwością porozumiewałam się z tymi, do których innym trudno było dotrzeć.
Znalazła też odpowiedź na pytanie, które zaprowadziło ją do pracy w więziennictwie: dlaczego ludzie popełniają przestępstwa? Odpowiedź okazała się zaskakująco prosta, bo nie byli kochani i akceptowani przez najbliższych, więc szukali uznania w innym środowisku, a potem już tylko się staczali. Albo, dostali miłość w wypaczonej formie: nadopiekuńczości, pieniędzy, braku wymagań ze strony dorosłych. Nieraz podczas rozmowy z młodocianym myślała: nie on tu powinien siedzieć, ale jego rodzice.
Wiedzę o ludzkiej psychice i duszy zdobywała na różnych kursach, warsztatach — gdzie ją przyciągało. Sama też wielokrotnie poddawała się terapiom, energetycznemu oczyszczaniu, medytowała. Mając 35 lat, wróciła do Boga, z którym rozstała się w dzieciństwie. Jako córka silnej matki, indywidualistki i ateistki, ochrzczona została dopiero w wieku dwóch lat. Pewnie, dlatego, że na skutek skrętu jelit w szpitalu ledwie ją uratowali. Do pierwszej komunii świętej też przystąpiła inaczej niż wszyscy. W miasteczku był zwyczaj, że sakrament przyjmowało się trójkami: dziecko, tata i mama. Jej niewierzący rodzice nie zamierzali przyjmować komunii, więc stanęli dalej od ołtarza. Ksiądz dobrze znał sytuacje rodziny, mimo to głośno zapytał: „A ty, dziecko, nie masz rodziców?” Wylękniona dziewczynka odparła „nie mam” i to była trauma, która na wiele lat oddzieliła ją od wiary.
Do kościoła trafiła ponownie za sprawą drugiego męża. Wspaniały człowiek, mądrze wierzący, prosił od czasu do czasu, żeby wybrała się z nim na mszę. Któregoś lata pojechała jako wychowawczyni na obóz. W południe wpadła na chwile do swojego domku, żeby coś zabrać. Nagle — można tak to określić — modlitwa słynęła na nią jak strumień łaski. Przez godzinę nie mogła ruszyć się z miejsca, modliła się tak gorąco jak nigdy przedtem. Od tamtego doznania rozpoczął się jej świadomy rozwój duchowy.
Aby być skutecznym terapeutą, musi najpierw uporządkować siebie, przejść własną terapię. Jako jedną z pierwszych prawd o sobie Małgorzata odkryła tę, że wciąż jest uzależniona od nieżyjącej dawno matki. Na powierzchnię świadomości wypłynęła taka scena: nastoletnia Małgosia pyta: „Mamo, za koleżankami biegają chłopcy, a za mną nie. Czy ja jestem brzydka?” Mama przyjrzała się jej uważnie i powiedziała: Nie, córeczko nie jesteś brzydka, jesteś przeciętna”.
– Długo nie byłam świadoma, jak to stwierdzenie wpłynęło na moje życie — wyznaje Małgorzata. –
A więc łażenie z chłopakami po drzewach, zawód „klawisza”, różne szalone decyzje, na przykład wyjście za mąż po trzech dniach znajomości, to było udowadnianie sobie czy komuś, jak bardzo jestem wyjątkowa i nieprzeciętna. Jaka to była ulga, gdy rozstałam się z tym wzorcem działania, gdy zaczęłam o sobie decydować naprawdę sama?
Kolejnym milowym krokiem w wewnętrznym rozwoju była odpowiedź na pytanie, dlaczego mimo tak wielu zalet, wykształcenia, urody, tak niefortunnie układały się jej związki z mężczyznami. Otrzymała ją, gdy pracowała metodą konstelacji rodzinnych Berta Hellingera. Obcy ludzie „wsłuchując się w energię pola wiedzy, która podczas ustawień się ujawniła, stwierdzili, że jej ojciec nie jest jej ojcem…”
Zszokowana pojechała do rodzinnej miejscowości, ktoś z żyjących jeszcze starszych krewnych potwierdził: Małgosia jest owocem miłości swojej mamy do pewnego mężczyzny, którego zresztą jako dziecko nieraz widywała. Wreszcie zrozumiała gdzie miało początek poczucie odrzucenia, które towarzyszyło jej w kolejnych związkach. Bo choć ten ojciec, który ją wychowywał, bardzo ją kochał, wspierał i akceptował, energetyczny ślad odrzucenia przez biologicznego ojca zaowocował poczuciem bycia odrzuconą przez wszystkich kolejnych mężczyzn. Podświadomy umysł pamięta każde zdarzenie, emocję, przeżycie, więc im wcześniej dowiemy się całej prawdy o swoim życiu (także płodowym), tym lepiej. Każdy wzorzec można przecież uzdrowić i uwolnić się od niego. Małgorzata jest tego najlepszym przykładem: gdy uzdrowiła przeszłość, pojawił się w jej życiu mężczyzna, z którym tworzy harmonijny szczęśliwy związek.
– Wcześniej było to niemożliwe, bo nie mogłam w pełni otworzyć się na miłość- podkreśla.
Jeśli kobieta ma nieuporządkowaną relację z ojcem, nie może mieć dobrych relacji
z innymi mężczyznami — mówi i po chwili dodaje: – Ale cena, jaką zapłaciłam, warta jest nagrody, jaką dostałam.
Tekst zamieszczony w „Feniksie” w marcu 2006 r.
ABC SZCZĘŚLIWEJ PARY
Oto kilka ważnych spostrzeżeń Małgorzaty, które mogą pomóc znaleźć właściwego partnera i utrzymać harmonijny, szczęśliwy związek.
* Dobry związek mogą stworzyć tylko osoby, które są otwarte na wspólne życie i każda z nich jest niezależną pełnią. Jeśli szukasz „drugiej połówki”, najpierw umocnij się wewnętrznie — Zaakceptuj siebie takim, jakim jesteś, zrezygnuj z ograniczeń i uwierz w siebie, naucz się o sobie decydować, żyć w samotności, być swoim przyjacielem.
* Zapytaj siebie, co masz partnerowi do zaoferowania, a nie — co chcesz od niego wziąć. Jeśli jesteśmy z kimś, dlatego, że potrzebujemy od niego prestiżu, seksu, podziwu, dóbr materialnych itp. To jest to relacja uzależniająca nas i partnera.
* Jedyną intencją do dzielenia z kimś życia jest — miłość bezwarunkowa.
* Nie wolno blokować rozwoju drugiej osoby i nie wolno też nikogo przez życie „ciągnąć za uszy”. Zmieniać można wyłącznie siebie.
* Między kolejnymi związkami dobrze jest zrobić przerwę. Po to, by uwolnić się od starych wzorców myślenia i działania. W przeciwnym razie istnieje obawa, że przyciągniemy takiego samego partnera jak poprzedni.
* Wszystkie związki trzeba kończyć z szacunkiem.
* Z byłymi partnerami trzeba się rozstawać NAPRAWDĘ. A więc nie chować po szafach
i szufladach sukien, welonów, garniturów, obrączek z poprzednich ślubów, pamiątkowych fotografii, listów, biżuterii, prezentów od „byłej” czy „byłego” – choćbyśmy je bardzo lubili, choćby były kosztowne. To wymóg absolutnie konieczny! Z każdą rzeczą jesteśmy złączeni i my
i ofiarodawca czy też osoba, która w inny sposób „zainwestowała” w przedmiot swoje emocje. Jeśli takich pamiątek mamy dużo, tworzy się energetyczna pajęczyna, w której nowy partner czy partnerka nie mają szans czuć się dobrze. Optymalnym rozwiązaniem dla dwojga „po przejściach” jest rozpocząć nowe życie w nowym mieszkaniu (choćby wynajętym) z nowymi przedmiotami, tworząc nowe zwyczaje korzystne dla obojga.
Feniks — nr 3 (10) marzec 2006